W czasie warsztatów ceramicznych, kiedy uczestnicy wylepiają swoje prace, często pada pytanie, czy można „to” od razu wypalić i „za kilka godzin” zabrać prace do domu. Niestety, tak się nie da. Ceramika to rzemiosło dla cierpliwych. Procesów technologicznych nie da się skrócić.
Na początek prace trzeba ulepić. Zazwyczaj w czasie pojedynczego pokazu czy warsztatu da się stworzyć naczynie czy formę. Następnie trzeba ją wysuszyć. I tutaj przechodzimy już w liczenie czasu na dni. Suszenie pracy trwa od kilku do kilkunastu dni. Najlepiej odłożyć pracę do zacienionego, przewiewnego miejsca i cierpliwie czekać. Przyspieszanie tego etapu skutkuje popękanymi pracami. Im grubsze i większe naczynie, tym dłużej czekamy, aż woda odparuje.
Następnie można naczynie wypalić. Na początek, pierwszego dnia rozpaliliśmy na pusto piec do wypału i utrzymywaliśmy ogień przez kilka godzin. Miało to na celu wysuszenie pieca po okresie, kiedy nie pracował. Wysuszyliśmy go i ogrzaliśmy. Piec ma kształt kopułki z długim kanałem dolotowym służącym do podkładania drewna. Jest to piec dwukomorowy.
Drugiego dnia można było od rana zacząć właściwy proces. Wszystkie naczynia załadowaliśmy do pieca, delikatnie ustawiając je na sobie. U wejścia do kanału rozpaliliśmy malutki ogień i utrzymywaliśmy go przez kilka godzin. Ten proces to dosuszanie naczyń. Utrzymuje się temperaturę nie większą niż 100 stopni, żeby naczynia nie pękały. Dopiero po kilku godzinach można pomalutku zacząć podnosić temperaturę.
Przekroczyliśmy już temperaturę 100 stroni Celsjusza (granicę odparowania wody), ale naczynia są nadal wrażliwe i mogą pękać. Jeśli temperaturę podniesiemy zbyt szybko, naczynia będą strzelać z ogromnym hukiem. Dlatego temperaturę aż do 500-600 stopni podnosi się wolno i ostrożnie. Tutaj, tak samo jak przy suszeniu, technologii nie oszukamy. Trzeba wykazać się cierpliwością.
Warsztatowicze często pytają, skąd wiemy, jaka jest temperatura w piecu. Poznajemy to głównie po kolorze. Do 100 stopni nic się nie dzieje, z pieca uchodzi dym z parą wodną. Potem naczynia szarzeją i czernieją. To sadza, która „brudzi” naczynia. Oznacza to, że mamy w piecu około 300-350 stopni. Ciekawiej zaczyna się dziać w piecu dopiero po przekroczeniu 600 stopni Celsjusza. Sadza wypala się, naczynia na powrót przybierają kolor gliny. Od tego momentu możemy już śmielej podnosić temperaturę. Przy około 850-900 stopniach w piecu zaczyna się dziać widowisko. Naczynia zaczynają świecić na czerwono. Wraz z przyrostem temperatury od 900 do 1000 stopni naczynia świecą coraz jaśniej, aż do białości. To piękny moment, na który czeka każdy garncarz. Coraz trudniej jest utrzymać temperaturę. Staramy się przetrzymać kilka, kilkanaście minut naczynia w tej wysokiej temperaturze. I to koniec wypału. Ceramika średniowieczna nie była wypalana wyżej. Od tego momentu nie podkładamy już do pieca. Pozostawiamy naczynia i piec do wystudzenia. Tak jak przy poprzednich procesach, tego etapu też nie przyspieszamy. Pozostaje czekać. Zapada noc.
Otwarcie pieca następuje trzeciego dnia. Naczynia są już na tyle wystudzone, że można je wyjmować.
Gotowe. Trzy dni pracy. Nie licząc lepienia i suszenia. Ceramika nie znosi pośpiechu. Zapraszamy na warsztaty cierpliwych.
Magdalena Kopiczko
Wydarzenie dofinansowane ze środków Województwa Zachodniopomorskiego @pomorzezachodnie #wzp